niedziela, 2 sierpnia 2009

12.

- Ale dlaczego mam płacić za to, co zrobił mój dziadek? Nie miałam na to żadnego wpływu, bo nie było mnie wtedy na świecie - powiedziała strapiona Habatta pochylając się nad miską z wodą, żeby odmyć spoconą twarz.
- Po części masz rację - odparł Wolmer.
- No właśnie. Nie chcę się kłócić, panie. Jestem w pokojowym nastawieniu.
Wolmer zadumał się chwilę, po czym wybuch dzikim śmiechem. Był to śmiech szalonego niegodziwca.
- Tak dobrze to nie ma, głupia dziewucho! Nie rozumiesz, że Twój dziadek zrobił coś niewybaczalnego? Szczęściarz, umarł nie z moich rąk. Upiekło mu się. Jeśli będziesz robiła dokładnie to, o co proszę, wypuścimy Cię prędzej, niż myślisz. Ale jeśli będziesz stawiać opór...
- Nie stawiam żadnego oporu - rzekła cicho dziewczyna.
- Ale jeśli będziesz stawiać opór- Wolmer podniósł głos- wyda się Twoja tajemnica. Przecież wiemy, że jesteś wampirem.
Habacie na chwilę odebrało mowę. "Czy istnieje jakaś rzecz, o której Wolmer nie wie ? To niemożliwe, żeby ... "
- Tak, Habatta, czytam w Twoich myślach i to jest fakt.
Habatta nie odezwała się więcej.

Dwie godziny później Habattę odwiedził Ahmed. Habatta nie zauważyła go od razu, gdyż siedziała odwrócona plecami od drzwi. Usłyszała jednak ciche kroki za nią. Odwróciła się wystraszona. Bała się, że znowu ktoś zrobi jej krzywdę. Gdy rozpoznała Ahmeda, uśmiechnęła się miło do niego. Ahmed uklęknął przy niej i spojrzał na nią.
- O co chodzi, drogi Ahmedzie? - Zagadnęła uprzejmie dziewczyna.
Ahmed wahał się przez chwilę. Widziała jak nabiera powietrza w płuca.
- Przyszedłem, żeby Ci powiedzieć, że puszczamy Cię wolno.
Habatta spojrzała na niego, jakby nic do niej nie dotarło z tego, co powiedział. Przeraziła się, że to może być podstęp i że zaraz dostanie czymś ostrym w głowę.
- Jak to? Co na to Pan Wolmer?
- Nie ma go już. Wypędziłem go.
- Nic nie rozumiem, panie. - Habatta była całkowicie zbita z tropu. - Czy mógłby mi pan wyjaśnić co się stało?
- Mów mi po prostu Ahmed, nie obrażę się. Nie jestem aż tak stary, by zwracać się do mnie tak oficjalnie.
- W porządku. Zatem, czy mogę...
- Już opowiadam. - Przerwał jej cicho. Widać było, że jest wstrząśnięty i nie wie jak zacząć opowiadać. - Chodzi o to, że pokłóciłem się poważnie z Wolmerem. Chciał Twojej zguby, a ja nie mogłem na to pozwolić.
Serce Habatty zaczęło bić mocniej. "Czy to możliwe, by coś do mnie czuł? Nie, to jest zbyt piękne..."
- Czy mogę zadać Ci osobiste pytanie ? - Zagadnął nagle mężczyzna.
- Owszem, może pan... To znaczy, możesz, oczywiście, Ahmedzie.
- Czy Ty... byłaś już blisko z mężczyzną? - Zagaił niepewnie.
- Co masz na myśli? - zapytała nieśmiało Habatta.
- Chodzi mi o to, czy jesteś już kobietą.
- Przepraszam, ale to chyba nie Twoja sprawa... - Odparła natychmiast młoda dama. - Zostałam dobrze wychowana i niech mnie pan nie posądza o cudzołożenie. To znaczy... Ahmedzie, nie posądzaj mnie o cudzołożenie . - Uśmiechnęła się uroczo.
Ahmed zaśmiał się.
- Nie, to ja przepraszam. Widzisz, mała panienko... Pokłóciłem się z Wolmerem, bo on chciał Cię wykorzystać.
- Czy możesz jaśniej?
- Tak....
Zawahał się, lecz po chwili odpowiedział już odważniej i całkiem poważnie.
- Wolmer chciał, żebyś była jego kobietą w sypialni.
- Co takiego ?! - Wrzasnęła niespodziewanie dziewczyna. - Jak on śmiał?! Co za łotr. Nienawidzę go !
- Uspokój się, proszę. - Powiedział Ahmed potrząsając dziewczyną delikatnie, choć stanowczo. - Teraz już rozumiesz? Chciałem Cię chronić. Nie pozwolę, by stała Ci się krzywda.
- Mogę teraz ja zadać pytanie?
- Ależ proszę.
- Dlaczego tak dobry mężczyzna, jak Ty musi służyć komuś tak złemu jak Szatan?
Ahmed spojrzał na nią dosyć dziwnie, jakby niczego nie rozumiała. "To nie jest tak, jak myślisz. Wy wszyscy się mylicie", pomyślał i wykonał jakiś niezrozumiały gest ręką. W pewnej chwili, Habatta przestraszyła się, że może ją uderzyć, ale szybko się opamiętała.
- Szatan wcale nie jest zły. To ludzie tak Go postrzegają. Ale dość wrażeń na dzisiaj, pewnie chcesz wrócić do domu?
- Owszem, chociaż mieszkanie jest puste. Mój ojciec wyjechał, gdyż jest pastorem. Często wyjeżdża. Jeśli zechcesz, możesz zamieszkać u mnie przez jakiś czas.
- Czy to będzie właściwe?
- Jak najbardziej. Mój ojciec nigdy się mną specjalnie nie interesował.
Habatta posmutniała. W pewnym momencie Ahmed przytulił ją delikatnie.
- W takim razie, chodźmy. - Powiedział do wstrząśniętej, ale równocześnie szczęśliwej Habatty, która pokochała go jeszcze bardziej . Jej uczucie jednak stało się bardziej delikatne, bo sama była względem niego dużo bardziej wyrozumialsza.

środa, 29 lipca 2009

11.

- Mam nadzieję, że zapamiętasz dobrze tą lekcję, Ty mała, cwana gąsko - zasyczał cicho głos.
Habatta otwarła powoli oczy. Nie mogła poruszyć głową. Czuła się jakby dostała obuchem w głowę. Zobaczyła wokół siebie kałużę krwi. Poruszyła ustami. Nie wiedziała czy jest w stanie mówić.
- Gdzie... jestem... - jej wargi zadrżały. Powoli odzyskiwała świadomość i podejrzewała gdzie się znajduje, a mianowicie, w lochu. W brudnym, śmierdzącym, ciasnym lochu.
- Znajdujemy się parę kilometrów od mojej posiadłości - zakomunikował ostro. - Sądzę, że jesteś głodna, więc oto Twoje jedzenie - po czym kopnął w stronę Habatty talerz z jedzeniem.
- Czemu mnie... - zaczęła.
- Dowiesz się w swoim czasie. Za niedługo masz gościa, doprowadź się do porządku- wskazał na miskę pełną wody obok. - To ktoś zacny i chce z Tobą rozmawiać. Do zobaczenia.

Parę godzin później Habatta ujrzała zakapturzoną postać, która zdawała się nie mieć twarzy. Był to wysoki i umięśniony mężczyzna. Gdy przemówił, jego głos brzmiał szorstko i niewyraźnie.
- Witam! A więc to Ty jesteś Habatta Lauren, mój odwieczny wróg...
- Wróg? O czym Pan mówi? - wytrzeszczyła na niego oczy. - Nie chcę mieć żadnych wrogów.
- A, i owszem, jeśli nie chcesz, nie będziesz mieć. Wystarczy, że będziesz mi posłuszna i wykonasz wszystkie moje polecenia.
- Będzie mi Pan stawiał warunki?
- Masz coś przeciwko, Habatta?
- Nie mam. Proszę respektować to, że nie czuję połowy twarzy. To przez Ahmeda. Widzi Pan...
- Milcz! Wiem co zrobił Ahmed, ponieważ ja mu to zleciłem! - zagrzmiał tajemniczy mężczyzna.
Nazywam się Wolmer.
Habatta nie wiedziała już czy śni, czy dzieje się to naprawdę. A jednak, po mimo obecnego stanu, była przygotowana od dawna na to, że spotka się z Wolmerem i będzie musiała z nim walczyć.
- Widzisz, dziecko drogie, jeśli rozmawiasz z Wolmerem, rozmawiasz również z samym Szatanem, ponieważ jestem jego najwierniejszym sługą. Znam wszystkie jego plany, sekrety i kryjówki. Jestem bowiem Jego prawą ręką. Gdzie Szatan, tam ja.
- Słyszałam o Panu - bąknęła Habatta. - Dlaczego mamy toczyć ze sobą walkę?
- Ponieważ stary Martin, Twój dziadek zrobił przed laty coś bardzo złego, za co przyjdzie Ci płacić do końca swego istnienia.
- Co takiego zrobił mój dziadek?
Oczy Wolmera pociemniały z gniewu. Zacisnął pięści z całej siły. Stał tak i gapił się tępo w podłogę, aż nie odzyskał sił do mówienia.
- Martin... - zaczął przytłumionym głosem. Habacie zrobiło się nagle go żal. Wyglądał tak, jakby zaraz miał się rozpłakać rozdzierająco. Był przy tym niesamowicie męski. "Szkoda, że uważa mnie za swojego wroga", myślała niewinnie Habatta. - On sprzedał mojego Pana. Sprzedał wszystkich za parę monet.

niedziela, 26 lipca 2009

10.

Obudziła się w jasnym pokoju pełnym świec. Spało jej się dobrze. Dostrzegła, że leżała w łóżku z baldachimem. Bardzo jej się tutaj spodobało. "Gdzie ja jestem?", zastanawiała się uporczywie dziewczyna. Przeciągnęła się, lecz po chwili znów zapadła w głęboki sen.
Obudziła się dopiero o jedenastej. Gdy otworzyła oczy, nie mogła im uwierzyć. Po paru chwilach wiedziała, że się nie pomyliła. Obok łóżka stał sam Ahmed, jej obiekt licznych westchnień. Ten Ahmed, do którego cicho wzdychała i śniła prawie każdej nocy od momentu, gdy zobaczyła go w szklanej kuli. Przetarła zaspane oczy.
- Dzień dobry, droga panienko - odezwał się głęboki głos. Habacie serce zabiło mocniej. Jaki on cudowny! Jego głos brzmiał jak dotyk motyla, choć jednocześnie był stanowczy i silny.
- Witaj - wykrztusiła tylko, zachwycona jego urokiem.
- Pewnie zastanawiasz się co tu właściwie robisz...
- Owszem.
- To mój dom. Zaniosłem Cię tutaj, gdyż byłaś zupełnie nieświadoma. Znalazłem Cię obok jaskini...
- Ach, tak. Nie wiem co się stało- odparła cicho Habatta.
- No, nieważne- rzekł szybko Ahmed. - Najważniejsze, że jesteś bezpieczna. Nazywam się Ahmed von Luxmurd.
Jestem baronem, a oprócz tego, zarabiam tworząc muzykę.
- Jesteś muzykiem... - myślała na głos. "Przecież wiem jaka jest prawda! Ahmed to pomocnik szatana, a nie żaden muzyk czy baron. Czemu on kłamie? Co on knuje?"
- Tak, tworzę biesiadne piosenki, całkiem luźne.
- Ach tak, rozumiem - powiedziała z marsem na czole.
- Coś nie tak? Nie ufasz muzykom?
- Nie, to nie to. Nieważne. Nazywam się Habatta Lauren.
- Miło mi Cię poznać, piękna panienko.
- Jaka tam piękna...
- Pewnie jesteś już dorosłą kobietą, mam rację?
- Skąd, panie Ahmedzie! Mam dopiero czternaście lat.
- Mów mi po imieniu. Cóż, wyglądasz na sześć lat starszą. Ale widać pozory mylą.
- Oj, mylą, mylą...
"Nawet nie wiesz jak bardzo, drogi Ahmedzie. Myślałam, że jesteś uczciwy i szlachetny. No tak, jak możesz być szlachetny, skoro pracujesz dla samego Księcia Ciemności..."
- Dobrze, koniec tego gadania, Habatto. Ubierz się, zaprowadzę Cię do jadalni. Zjesz porządnie i, jeśli chcesz, możesz wrócić do domu. Rodzice pewnie się martwią o Ciebie.
- Ojciec akurat wyjechał w podróż, jest pastorem. A matka nie żyje od czterech lat.
- Przykro mi, ale , cóż, każdy dźwiga swój krzyż- powiedział chłodno i wyszedł z sypialni.

Jedzenie było pyszne. Habatta nigdy nie jadła czegoś równie wspaniałego. Najczęściej wystarczała jej tylko pajda chleba na śniadanie i cienka zupa na obiad. Tutaj skosztowała każdego przysmaku, od wołowiny, do rosołu, kurczaka, a nawet kaczki z jabłkiem.
Gdy Ahmed dołączył do posiłku, poczuła, że jej uczucie znowu wzrosło. To najpiękniejszy widok, jaki kiedykolwiek widziałam. Podobało jej się wszystko w Ahmedzie, od sposobu uśmiechania się, jedzenia, po dołeczki w policzkach i czarujący uśmiech. Bolało ją tylko to, że mężczyzna o tak szlachetnej powierzchowności jest sprzymierzeńcem diabła.

- Muszę teraz iść do mojej pracowni, mam coś do zrobienia. Ludzie oczekują ode mnie, że zagram na najbliższym ognisku... - mówił pochłonięty w rozmyślaniach Ahmed w wielkim ogrodzie, pełnym kwiatów i krzewów. Postanowił, że zabierze tu Habattę, żeby odpoczęła i nabrała sił po uderzeniu w głowę.
- Dlaczego kłamiesz ? - nie wytrzymała dziewczyna. - Przecież wiem kim jesteś. Pewien wróżbita pokazywał mi Ciebie. To Ty jesteś pomocnikiem Szatana! - wypaliła nagle.
Po wypowiedzeniu tych słów, dostrzegła w spojrzeniu Ahmeda coś dzikiego i nieokiełznanego, po czym rzucił się na nią i powalił na ziemię z impetem...

9.

Habatta poznawała nowych ludzi. Rówieśnicy już nie byli negatywnie nastawieni do niej, odkąd zniknął dziwny kolor jej oczu. 25 września w ciepły, jesienny dzień wybrała się na wędrówkę po lesie z dziewczyną z sąsiedztwa, Rebecą. Panienki dogadywały się ze sobą, miały te same zainteresowania, doskonale siebie uzupełniały. Rebeca lubiła wyścigi konne i zabawy przy ognisku, natomiast Habatta wolała w wolnych chwilach grać na lirze, co ostatnio czyniła często, chodzić po lesie i śpiewać. Dzieciaki w szkole uważały, że ma piękny głos.
- Podoba Ci się ten Alek z podwórka obok? - zapytała chichocząc Rebeka.
- Prawdę mówiąc, kocham kogoś innego - powiedziała zarumieniona Habatta.
- Ooo, a kto to jest? Czyżby ten przystojny brat Alka, Konrad? - pytała dociekliwa Rebeca, trącając łokciem koleżankę.
- Nie, to nie brat Alka. Nie mogę powiedzieć kto to jest, ale widziałam go raz. Ciągle o nim myślę, nie umiem przestać. Chciałabym go kiedyś jeszcze raz zobaczyć...
Szły dalej w milczeniu. Od czasu do czasu jedna coś bąknęła do drugiej, ale więcej słów nie padło.
"Z Bereniką mogłam gadać godzinami, nie kończyły nam się tematy...", myślała roztargniona Habatta. "Rebeca jest w prawdzie sympatyczna, ale czasem brakuje mi z nią tematów do rozmowy. Lubimy się, ale, jak widać, nie dość wystarczająco, żeby buzie nam się nie zamykały. "
Pogoda nagle się zepsuła. Na niebie pojawił się ciemne chmury i po paru minutach lunął deszcz. Nic nie wskazywało na zmianę pogody, więc dziewczyny były zdziwione. Schroniły się w pobliskiej jaskini, chociaż Rebeca ostro protestowała.
- Tam są pająki! -krzyknęła wystraszona dziewczyna.
- Jeśli chcesz moknąć w deszczu, to moknij. Ja wchodzę do środka.
Po chwili zastanowienia Rebeca weszła za Habattą do wnętrza jaskini.
Nie spodziewały się tak mocnego deszczu, tym bardziej, że była rano słoneczna pogoda. Były jeszcze bardziej zdziwione, gdy zaczęło się błyskać.
- Burza! Muszę iść do domu, rodzice będą się martwić! - zawołała Rebeca.
- Żartujesz? Chcesz mnie zostawić tutaj? - spojrzała z niedowierzaniem na koleżankę.
- Wybacz, muszę! Rodzice się na pewno panicznie boją o mnie.
" A mój ojciec nie? ", pomyślała zirytowana Habatta, ale nic nie powiedziała. Pozwoliła skinieniem głowy, żeby Rebeca poszła w swoją stronę.
"Siedziałyśmy w tym razem. Fakt, rodzice Rebeci są dość ostrzy, ale którzy nie? Każdy rodzic pragnie dobrze wychować swoje dziecko. Ale o byciu dobrym, uczciwym przyjacielem często się zapomina. "
Habatta poczuła, że dzisiaj straciła przyjaciółkę. Zatęskniła za Bereniką... Musi ją odwiedzić jeszcze w tym miesiącu! Ojciec powinien się zgodzić. Wspominał nawet, że ją zabierze, ale dopiero za pół roku. A Habatta nie umiała więcej czekać.

Habatta obserwowała jak ogromny piorun przecinał niebo. Bała się, ale nie okazywała tego. Wszelkie troski i zmartwienia zatrzymywała w sobie. Po co świat ma znać jej lęki? Niepotrzebne to jest.
Usłyszała huk, lecz nie wydała go błyskawica. Rozglądała się wokół z rosnącym napięciem.
- Ktoś tu jest?
Cisza. Nic nie wydało dźwięku. Odwróciła się, by patrzeć na to, co się dzieje wysoko. Potem już nic nie zobaczyła, bo poczuła dotkliwy ból i runęła na ziemię...

piątek, 24 lipca 2009

8.

W nocy miała sen. Śnił jej się wysoki blondyn o niebieskich oczach. Był dobry, szlachetny i powściągliwy. Nagle zamienił się on w coś wielkiego, niezgrabnego i bezkształtnego. Zawył ciężko i tak po prostu odszedł. Nad ranem Habatta zastanawiała się co to może oznaczać. Czy śnił jej się Ahmed? Bardzo możliwe. Widziała go tylko raz i odtąd prawie ciągle o nim myślała. Od jej przyjazdu minął już rok. Co trzy, cztery miesiące zamieniała się w wampira, ale wciąż nie wiedziała jaka misja ją czeka. Tak jakby ktoś specjalnie skazywał ją na oczekiwanie. A może była jeszcze za młoda jakąkolwiek misję? Habatta nie miała pojęcia po co zamienia się w wampira, po co akurat ona? Nie wiedziała do czego została stworzona i jaki to ma sens. Ojciec bardzo często wyjeżdżał i odprawiał msze. Niekiedy nie było go aż miesiąc, innym razem parę dni. Dziewczyna w tym czasie musiała sama prowadzić dom. Czasem przyjeżdżała ciotka, żeby jej pomóc, ale gdy widziała, że bratanica świetnie radzi sobie sama, przestała przyjeżdżać i zajęła się swoimi sprawami. Habatta tęskniła za swoją przyjaciółką Bereniką, którą poznała rok temu w Oslo. Pisały do siebie bardzo obszerne listy, w których opisywały swoje odczucia, marzenia, pragnienia oraz to, co się toczy w ich życiu. Wielokrotnie pisały, że bardzo za sobą tęsknią i chcą się zobaczyć jak najprędzej. Niestety, podróż do Oslo jest po pierwsze, kosztowna, a po drugie, długa i wyczerpująca. Po czwartej przemianie w wampira zaproponowała, żeby przeprowadzili się do Oslo, lecz ojciec nie wyraził na to zgody. Miejsce Habatty jest w Trondheim i tylko od święta może ją tam zabierać. Od czasu pierwszej przemiany nie odwiedzili Oslo. Dziewczyna sama nie wiedziała dlaczego. Przemiany były coraz krótsze, ostatnia trwała tylko cztery dni.

Czternastoletnia Habatta po dwóch miesiącach wcale nie zamieniała się w wampira. Wszystko ustało, nawet zniknął żółtawy odcień jej oczu. Ojciec zdawał się tego nie zauważać, a może udawał? Pochłonięty pracą, rzadko kiedy rozmawiał z córką.

Habatta nie miała pojęcia, że za jakiś czas spotka na swej drodze kogoś, kto sprawi, że zamieni się w wampira na zawsze...

środa, 22 lipca 2009

7.

Przemienienie w człowieka nastąpiło po czternastu dniach bycia w wampirzej skórze. Habatta nie czuła wówczas żadnego bólu. Znowu miała długie, smukłe palce, alabastrową cerę, jasnobrązowe, gdzieniegdzie żółtawe oczy i szczupłą sylwetkę. Najbardziej cieszyła się, że nie ma już sierści i znowu.
Noc była zimna i duszna. Leżenie w obcym, niewygodnym łóżku sprawiało, że 13- letnia Habatta czuła się co najmniej nieswojo. Długo myślała o tym, co powiedział jej Albin. Podobno młody Ahmed jest nieziemsko przystojny i co chwilę ma nową kochankę. "To dziwne, ale chciałabym go poznać, porozmawiać z nim...", myślała głośno dziewczyna w łóżku. Pod koniec rozmowy z wróżbitą, mężczyzna zaprezentował jej szklaną kulę, dzięki której widział przyszłość. Wyjął ją z niedużego tłumoczka. W owej kuli zobaczyła pięknego Ahmeda. Wyglądał dokładnie tak, jak miał wyglądać mężczyzna z jej snów. Dużo myślała o nim, jak o swoim ukochanym.
Następnego dnia przechadzała się ulicami gwarnego miasta. Zaczepiła ją młoda kobieta z malutkim dzieckiem.
Była to bardzo ładna kobieta o okrągłej buzi i śniadej karnacji.
- Proszę nam pomóc - zwróciła się do Habatty. - Mąż wyrzucił mnie z domu, kiedy urodziłam dziecko... Nie jego - kobieta pochyliła głowę. - Stała się tragedia, zgwałcono mnie. Mąż mi nie uwierzył i zostałam bez dachu nad głową. Błagam, panienko, pomóż mi.
- Tak mi przykro z powodu pani sytuacji... - rzekła powoli Habatta. - Mieszkam teraz z przyjacielem ojca. Musiałam się przeprowadzić na jakiś czas - zawahała się- ale nie mogę o tym mówić. Ulrik na pewno ugości panią i pani dziecko. Jak się pani nazywa?
- Jestem Berenika. Nie mam nazwiska. Pochodzę z południowej Polski, tam się urodziłam i mieszkałam przez wiele lat. Jednak mojego ojca skazano na wygnanie za zdradę ojczyzny... To długa i smutna historia. Moje życie jest tak naprawdę koczownicze.
Szły chwilę w milczeniu. Każda zastanawiała się nad sytuacją tej drugiej. Nie wiadomo dlaczego, Habatta pomyślała, że może widzieć w Berenice przyjaciółkę, chociaż znały się od paru minut.
- Ja jestem Habatta - zreflektowała się, po czym zatrzymała się i oficjalnie podała rękę Berenice. - Urodziłam się w Oppdal, jednak silna nawałnica spowodowała liczne zniszczenia i zostaliśmy bez dachu nad głową. Miałam wtedy tylko kilka lat. Później przez wszystkie lata mieszkałam w Trondheim. Chwilowo przebywam w Oslo, ale to się zmieni. Ulrik, mężczyzna, z którym mieszkam napisał już do mego ojca, żeby po mnie przyjechał.
- Czy ten... Ulrik jest Twoim mężczyzną? - spytała zaciekawiona Berenika.
- Ależ skąd, Bereniko! Ja mam dopiero trzynaście lat.
- Naprawdę? Wyglądasz na dojrzałą kobietę! Dałabym Ci minimum szesnaście, gdy tym czasem okazuje się, że jesteś jeszcze młodą gąską - uśmiechnęła się zdziwiona kobieta.
- Też się zastanawiam czemu wyglądam na starszą. To jest dziwne, ale nic nie poradzę. O, jesteśmy już obok domu Ulrika. Jestem pewna, że znajdzie dla Ciebie radę.

Ulrik siedział przy stole gładząc się w zamyśleniu po głowie.
- Ciężka sprawa... - zaczął niepewny. - Jestem skłonny ugościć Cię na jakiś czas, Bereniko - zwrócił się do bezdomnej kobiety. - Ile Ty właściwie masz lat?
- Och, jestem jeszcze młoda, panie. Mam tylko siedemnaście lat. Wyszłam za mąż, gdy miałam piętnaście. Jak pan widzi, wszystko u mnie potoczyło się szybko.
- Zamieszkasz na jakiś czas ze mną. Czekamy teraz na list Ejmonda, ojca Habatty. Przez jakiś czas będziecie dzielić pokój.
Młode panienki uśmiechnęły się do siebie. "Tak, to początek czegoś wyjątkowego. Czuję, że wreszcie znalazłam przyjaciółkę", myślała Habatta ścieląc łóżko, gdy już była w swoim pokoju.

Pięć dni później Ulrik przekazał list od Ejmonda Habacie po śniadaniu. Dziewczyna ucieszyła się niezmiernie, gdy przeczytała, że za dziesięć będzie już w Trondheim. Listy zazwyczaj przychodziły jeszcze szybciej, lecz ojciec był zajęty mszami. Pracował ostatnio o wiele ciężej, niż zazwyczaj. Często miał przecież krótki urlop za dobrą służbę, lecz teraz harował jak wół. Miał aż siedem mszy każdego dnia i było to wyczerpujące zajęcie. Gdy Habatta była mała, a jej matka jeszcze żyła, od czasu do czasu pełnił funkcję misjonarza i jeździł po całym kraju, więc podróże nie były dla nim niczym obcym.

Pożegnanie dziewczyn było wzruszające i czułe. Długo stały na dziedzińcu składając sobie obietnice i dziękując za spędzony razem czas. I chociaż znały się tak krótko, połączyła je nierozerwalna więź. Mogły mówić ze sobą o wszystkim, znalazły od razu wspólny język.
Jedenaście dni później, Habatta dotarła do Trondheim cała i zdrowa.

6.

- Spotkasz się dziś z pewnym wróżbitą, który z pewnością Ci pomoże - powiedział Ulrik któregoś dnia. - Jest to bardzo mądry i spokojny człowiek. Ma Ci zarazem coś ważnego do powiedzenia.
- Ale ja nie mogę wyjść... - zaczęła rozżalona Habatta.
- Dość tej próżności, dziewczyno! - przerwał Ulrik stanowczo. - Nie na darmo jesteś wampirem. Masz do wykonania pewną misję. Ale nie mi Cię o tym informować. Mam zaufanie do tego wróżbity, liczę, że Ci pomoże. Ma na imię Albin. Nie bój nic, przyjdzie tutaj. Nie będziesz musiała wychodzić.
Habatta spojrzała z wdzięcznością na Ulrika i uśmiechnęła się nieśmiało.

Parę godzin później w drzwiach stanął Albin. Spojrzał badawczo na bestię przed nim. Na początku, gdy ją zobaczył, nie wiedział co powiedzieć. Poinformowano go, że córka Ejmonda, jego dobrego, starego znajomego przemieniła się w wampira, ale nie sądził, że owe zmiany przebiegły tak radykalnie. Ciało dziewczyny zostało całkiem zdeformowane. A miała tylko naście lat...
- Witam Cię, Habatto Lauren - przywitał się Albin. - Ja nazywam się Albin von Strausse. Oprócz tego, że jestem jasnowidzem i potrafię pomóc ludziom, jestem też śpiewakiem, ale, mniejsza o to. Nie przyszedłem tu, aby się przechwalać, lecz po to, żeby Ci pomóc odnaleźć się w Twojej sytuacji. Muszę też z Tobą porozmawiać.
- Dzień dobry, proszę pana... - wykrztusiła tylko do mężczyzny w podeszłym wieku, który stał naprzeciwko niej. - Proszę wejść do środka- wskazała gestem pomieszczenie.
Usiedli wygodnie na drewnianych krzesłach. Spojrzeli na siebie. Przez chwilę w pomieszczeniu panowała cisza.
- O czym chciał pan ze mną rozmawiać? - spytała nagle Habatta.
- Muszę Ci powiedzieć, drogie dziecko, po co zostałaś wampirem. Ja wiem. Powiem Ci wszystko, co powinnaś wiedzieć. Tylko dokładnie mnie słuchaj, obiecaj.
- Obiecuję - powiedziała tylko.
- Całkiem niedawno, bo w roku 1124, na samym początku trzynastego wieku sługą Szatana został Wolmer.
Mówi się, że jest najgorszym stworzeniem, jakie chodzi po tej ziemi. Nie cofnie się przed niczym. Musisz wiedzieć, że on walczył z Twoim dziadkiem przez całe dziesięć lat... Czy rodzice Ci o nim opowiadali? O Twoim dziadku?
- Tak, mama opowiadała mi, gdy miałam osiem lat. Pamiętam jakby to było wczoraj tą rozmowę... Dwa lata później zmarła - głos Habatty załamał się.
- Już, już dobrze, dziecko- rzekł cicho Albin i pogłaskał dziewczynę po dłoni. - Domyślam się, że jest Ci ciężko po tej tragedii. Pomyśł jak mógł czuć się biedny Ulrik. Stracił wszystkie swoje dzieci. A Kasandra... To znaczy, żona Ulrika...
- Właśnie, gdzie ona jest? Nie widziałam jej nigdzie.
- Otóż, do tego zmierzam. Ona jest czarownicą. I też musi się ukrywać... Nikt nie wie gdzie jest, więc Ulrik został sam.
- Tak po prostu zniknęła?
- Tak. Zostawiła tylko list Ulrikowi. Ale nie o tym mieliśmy mówić. Wolmer ma swojego sługę- Ahmeda. Obaj są źli do szpiku kości, ale mówi się, że Wolmer długo szantażował Ahmeda, że jeśli nie zostanie jego sługą, rozpowie wszystkim o tym, że jest z nieprawego łoża i jego matkę skażą na liczne tortury, a może nawet na śmierć. Ta druga opcja byłaby bardzo prawdopodobna. Ahmed jest młody, ma dopiero osiemnaście lat, ale w życiu doświadczył już bardzo wiele. Zmierzam do sedna, strzeż się nich, tym bardziej Wolmera. Sądzę, że on tylko czeka, żeby Cię dopaść. Uważaj na niego i bądź czujna. Nie ufaj nikomu...