środa, 29 lipca 2009

11.

- Mam nadzieję, że zapamiętasz dobrze tą lekcję, Ty mała, cwana gąsko - zasyczał cicho głos.
Habatta otwarła powoli oczy. Nie mogła poruszyć głową. Czuła się jakby dostała obuchem w głowę. Zobaczyła wokół siebie kałużę krwi. Poruszyła ustami. Nie wiedziała czy jest w stanie mówić.
- Gdzie... jestem... - jej wargi zadrżały. Powoli odzyskiwała świadomość i podejrzewała gdzie się znajduje, a mianowicie, w lochu. W brudnym, śmierdzącym, ciasnym lochu.
- Znajdujemy się parę kilometrów od mojej posiadłości - zakomunikował ostro. - Sądzę, że jesteś głodna, więc oto Twoje jedzenie - po czym kopnął w stronę Habatty talerz z jedzeniem.
- Czemu mnie... - zaczęła.
- Dowiesz się w swoim czasie. Za niedługo masz gościa, doprowadź się do porządku- wskazał na miskę pełną wody obok. - To ktoś zacny i chce z Tobą rozmawiać. Do zobaczenia.

Parę godzin później Habatta ujrzała zakapturzoną postać, która zdawała się nie mieć twarzy. Był to wysoki i umięśniony mężczyzna. Gdy przemówił, jego głos brzmiał szorstko i niewyraźnie.
- Witam! A więc to Ty jesteś Habatta Lauren, mój odwieczny wróg...
- Wróg? O czym Pan mówi? - wytrzeszczyła na niego oczy. - Nie chcę mieć żadnych wrogów.
- A, i owszem, jeśli nie chcesz, nie będziesz mieć. Wystarczy, że będziesz mi posłuszna i wykonasz wszystkie moje polecenia.
- Będzie mi Pan stawiał warunki?
- Masz coś przeciwko, Habatta?
- Nie mam. Proszę respektować to, że nie czuję połowy twarzy. To przez Ahmeda. Widzi Pan...
- Milcz! Wiem co zrobił Ahmed, ponieważ ja mu to zleciłem! - zagrzmiał tajemniczy mężczyzna.
Nazywam się Wolmer.
Habatta nie wiedziała już czy śni, czy dzieje się to naprawdę. A jednak, po mimo obecnego stanu, była przygotowana od dawna na to, że spotka się z Wolmerem i będzie musiała z nim walczyć.
- Widzisz, dziecko drogie, jeśli rozmawiasz z Wolmerem, rozmawiasz również z samym Szatanem, ponieważ jestem jego najwierniejszym sługą. Znam wszystkie jego plany, sekrety i kryjówki. Jestem bowiem Jego prawą ręką. Gdzie Szatan, tam ja.
- Słyszałam o Panu - bąknęła Habatta. - Dlaczego mamy toczyć ze sobą walkę?
- Ponieważ stary Martin, Twój dziadek zrobił przed laty coś bardzo złego, za co przyjdzie Ci płacić do końca swego istnienia.
- Co takiego zrobił mój dziadek?
Oczy Wolmera pociemniały z gniewu. Zacisnął pięści z całej siły. Stał tak i gapił się tępo w podłogę, aż nie odzyskał sił do mówienia.
- Martin... - zaczął przytłumionym głosem. Habacie zrobiło się nagle go żal. Wyglądał tak, jakby zaraz miał się rozpłakać rozdzierająco. Był przy tym niesamowicie męski. "Szkoda, że uważa mnie za swojego wroga", myślała niewinnie Habatta. - On sprzedał mojego Pana. Sprzedał wszystkich za parę monet.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz